Praca z cieniem bywa trudna, chyba że z nim/i TAŃCZYSZ 💃🏻
neurotyk.blog
blog tylko dla neurotyków
Kto rzuca cień
Kto rzuca cień? Człowiek. Osoba. Dotyczy w największej mierze nieświadomości osobniczej. Czego się bać w pracy z cieniem? Siebie?
Bez przesady. Tak się mówi czasem, o niektórych ludziach, że się boją własnego cienia.
Ego, w związku z faktem, że jest strukturą niespójną, wewnętrznie sprzeczną ma tendencję do odrzucania zmian, ponieważ dąży do zachowania siebie. Czyli powrotu do stanu wyjściowego.
Czy mówimy tu o „pracy wewnętrznej” czy „przebudzeniu duchowym”, „rozwoju osobistym” wymaga to czujności i dyscypliny – właśnie z tych powodów.
Eric Berne mówił to samo, że w stare koleiny bardzo łatwo wpaść.
Czyli ego nie jest jak wieża z klocków, że przestawisz klocki i idziesz dalej jako nowa wieża. Dlatego te procesy są trudne początkowo, dopóki nie odda się prowadzenia osobowości i nie wypracuje umiejętności przyzwalania na to, żeby rzeczy się wydarzały.
To się nazywa funkcjonowanie w poddaniu. We flow. Bycie sługą życia. Czy to jest łatwe? Nie. Opisuję stan, o którym wiem, że jest możliwe, żeby go osiągnąć i tak żyć, NA FALI, ale nie na każdym etapie.
Plan duszy, to plan przebudzenia, który podobno każda dusza sobie wybrała. Nawet czas kiedy to się stanie. Więc to jest droga do wyjścia z koła karmy. To ucho igielne.
Więc niby funkcjonowanie w poddaniu czyli lekkość, ale ucho igielne to jest coś, przez co się człowiek przeciska raczej, niż przechodzi jak przez otwarte drzwi.
Jakby to było łatwe na każdym etapie, to by się to nazywało pewnie „brama”, albo „portal do nieba”, a to jest UCHO IGIELNE. Erikson i Jung powiedzieliby, że to są te momenty transformacji, żeby dojrzeć, a nie tylko pozwolić się swojemu ciału zestarzeć.
Pokonywanie projekcji rzutowanych przez Animę i Animusa wymaga nie tylko wysiłków moralnych, ale również intelektualnych.
Dusza znajduje się w wewnętrznym autonomicznym Dziecku. Natomiast w pełni świadomym stanem jest Dorosły czyli ogarnia pozostałe DWA STANY, i jest świadomy, ich wpływu na życie i umie używać siebie do własnych celów.
Ale żeby używać siebie, to trzeba siebie znać. Swoje blaski. I swoje cienie. Żeby siebie dobrze poznać, to naprawdę trzeba zacząć bardziej cenić cienie. „Używać siebie” rozumiem jako: starać się być narzędziem we właściwych rękach.
To jest to o czym pisał Tomasz Olchanowski, że trudno jest zaakceptować, że jesteśmy narzędziami.
Dopóki nie staniecie się jak dzieci… W wewnętrznym Dziecku jest spontaniczność, radość, twórczość, pragnienia ale też złość, instynkty, mroki nieświadomości.
Tam jest też zdolność do przeżywania życia. Osoba Dorosła, to osoba świadoma siebie, ograniczeń wynikających praw rządzących jej losem i osadzająca się gdzieś pomiędzy manią, a depresją.
Bo tam najmniej skrępowana, potrafi być najbardziej sobą.
„Analityk nie boi się swojej własnej nieświadomości, zatem nie boi się również otwierać nieświadomości pacjenta i nie wprawia go to w zakłopotanie (…) we mnie jest wszystko (…) jestem mordercą i jestem świętym, jestem człowiekiem narcystycznym i człowiekiem destruktywnym (…) pacjent nie będzie odczuwał, że mówię tylko o nim, lub że zniżam się do jego poziomu, ale będzie czuł, że mówię o czymś w czym uczestniczymy oboje. Stary Testament mówi: „Kochajcie obcego, ponieważ byliście obcy w Egipcie, a zatem znacie duszę obcego” (Deut. 10:19)
Erich Fromm, O sztuce słuchania, terapeutyczne aspekty psychoanalizy, s. 91
Plan ego na życie, to jest w największej mierze plan stanu ego „Ja Rodzic” czyli to są te „przekonania” naszych rodziców, ich rodziców, pokolenia straumatyzowaneigo wojną, świata itd. To jest generalnie „nie wolno„. „Rób tak jak ja mówię żebyś robił”. Czyli granie w teatrze karmicznym.
Dojrzała osoba, według Rodzica, to taka, która robi tak, jak rodzic by robił, a „niedojrzała” sobie chodzi własnymi drogami. Odzyskała prawo do subiektywnego przeżywania rzeczywistości i posiadania (przynajmniej w jakiejś części) myśli własnych. Tylko wtedy prawo do wyrażania tych myśli coś znaczy. Kiedy już jesteśmy w stanie mieć myśli własne.
Eric Berne pisał, że przy jakichś większych trudnościach w życiu powinno się mieć karteczkę w kieszeni z napisem „mamo/tato wolę to zrobić na swój sposób i wygrać„.
Mechanizm obronny projekcji – strzeże naszego cienia, po to, żeby projektować go na świat i wtedy ten teatr się gra.
Tak to można wyjaśnić, jeśli chcieć być rozumianym. Lepiej być rozumianym.
Z drugiej strony być rozumianym przez wszystkich, to jest jednak jakaś forma intelektualnej prostytucji.
Praca z cieniem jest trudna…
Praca z cieniem jest/bywa/wydaje się trudna, bo jest to praca niemalże wyłącznie na liniach tarcia i w punktach oporu. Do pewnego momentu.
Więc tam „zatrze”, ale tarcie jest potrzebne, bo to tarcie wstrząsa czymś wewnątrz nas i „to” zaczyna nieco wierzgać i może DOPIERO na drodze poczucia tego tarcia, można zacząć się z tym wszystkim synchronizować.
Z tymi częściami siebie. Nieuznanymi. Wypartymi. Nieuświadomionymi.
Tak, żeby każdy koń nie ciągnął w inną stronę. Notabene pomogła mi w tym praca z końmi – z tym „głębiej”. Bo był opór, lęk przed „głębiej”.
- Punkt oporu to jest takie miejsce, że wystarczy, że się na nie spojrzy, a już się wydaje, jakby ktoś grzebał nam palcem w otwartej ranie. Wszyscy znamy przyjemniejsze uczucia więc to jest z tego względu niełatwe.
- Linia tarcia z kolei, to jest taka linia, o której wiesz, że jak ją przekroczysz, to nie będzie meta, tylko, no właśnie nie wiadomo co jest za linią tarcia. Za punktem oporu też nie wiadomo co jest. Coś nowego.
Niektórych linii nie chcemy przekraczać, bo to przekroczenie oznacza, że w jakiś sposób trzeba coś zmienić, coś w sobie. Czyli porzucić jakieś utożsamienie.
To są te momenty transformacji w życiu człowieka, o których pisał Erikson. I słuszna uwaga Berna, że ludzi inteligentych (wystarczająco), czułych i wrażliwych czeka kryzys z tym związany.
Czasem cenimy sobie jednak bardziej te fałszywe utożsamienia i strefę komfortu nierozerwalnie powiązaną z jakimś utożsamieniem, niż wartości, które „wyznajemy”.
Uznanie tego jest też aktem uczciwości wobec siebie.
Miałam taki dialog wewnętrzny jakiś czas temu:
– miłość
– co miłość?
– co cenisz bardziej niż miłość?
– …
– jakie przeszkody stoją, żeby komunikować miłość
– lęk
– mniej ogólnie?
– duma, mój komfort
– w porządku, dziękuję
– 🙄
I Jezus w tym nie pomoże. Bo, jak każdy psychoterapeuta, nie może zmienić sposobu postrzegania. Nie zmieni decyzji. Bóg też nie, bo jeśli źródło tkwi w nas i jeśli dopływ/przepływ jest zablokowany, to co On może zrobić?
Nie ma „Świętego Mikołaja” pisał Eric Berne. Powrót do Boga, to jest „powrót do siebie”.
Berne pisał, że „my ich leczymy ale Bóg ich uzdrawia” można to rozumieć tak, że mocą nadaną przez Boga, możesz być sam swoim uzdrowicielem. Jak się dasz poprowadzić w kierunku odzyskiwania tej umiejętności. Odzyskiwania połączenia.
A Bóg nie negocjuje z terrorystami, osobowość jest w tym sensie terrorystą, a świadomość zakładnikiem własnego lęku kreowanego z poziomu osobowości dla ochrony fałszywej tożsamości.
Nie wiem czy to jest zrozumiałe. Chyba jak się pisze w dziale mistycyzm, to jest to jedynie forma autoterapii.
Czasami zauważenie tego wystarczy. I faktycznie nie ma potrzeby oceniania tego, ani sprawiania, żeby było inne. To jest jakie jest. Nie tworzenie wokół tego następnej filozofii już ma działanie terapeutyczne.
Głos Pocieszyciela czyli Ducha, został ustanowiony na okoliczność „ucieczki z Królestwa” i utraty połączenia, który tak zaaranżuje wszystko na Ziemi, że jeśli jest wola i intencja to się to wszystko tak poukłada, że będzie dobrze.
Bo jedną z kluczowych umiejętności jest nie tylko wypracowanie umiejętności słuchania głosu ducha, ale też wyczulenie na to w jaki sposób on może przemawiać przez innych, kiedy osobowość blokuje możliwość słyszenia go:
Duch Święty rozprzestrzenia, a ego dokonuje projekcji.
Ponieważ ich cele są przeciwne, ich rezultaty są też przeciwne.
Twoje podzielone oddanie dało ci do słuchania dwa głosy i musisz zatem wybierać, przy którym ołtarzu chcesz służyć. To, na jakie wezwanie teraz odpowiadasz, jest oceną, ponieważ jest decyzją.
Ta decyzja jest bardzo prosta. Jest podejmowana na podstawie tego, które wezwanie jest więcej dla ciebie warte.
kurs-cudow.pl
Lubię o tym myśleć tak (o pracy z cieniem) jak o kwiecie lotosu. Jest piękny, ale jego korzenie sięgają ciemnych, mrocznych bagien. Co w niczym mu nie przeszkadza, żeby być pięknym kwiatem.
Może właśnie dlatego jest taki piękny, bo jego korzenie sięgają tak głęboko.
Praca w „niskich” energiach jest bardzo efektywna
Praca z cieniem, to jest praca, nie w tych energiach „wyniesionych”, tylko bardziej w piwnicy własnej psychiki. Aż dochodzi się do punktu, w którym się uznaje, że nie ma żadnej piwnicy.
Rozświetlona piwnica, to jest zwykły pokój 😉
Jednak z tą ciemnością, jest trochę tak, że żeby rozpoznać Światło (że w ogóle jest coś takiego), to trzeba rozpoznać też ciemność.
Zobaczyć ją.
No bo skąd masz wiedzieć, że istnieje to światło, jak nie widzisz mroku, ciemności? Co chcesz „rozświetlać”? Można siebie zapytać.
To Jungowskie zdanie, że istnieją ślepcy, którzy nie wiedzą, że ich oczy mógłby przejrzeć.
I że na nic się zda chwalenie światła i głoszenie kazań o nim JEŚLI NIE MA LUDZI, KTÓRZY MOGLIBY JE ZOBACZYĆ.
Off topic: Właśnie tak myślałam, że mu się spodoba ten fragment ze ślepcami i światłem. Fajny ten Jezus, taki niezbyt subtelny.
Opus Magnum. Nie przesadzajmy. Ale tak czuję, że nie tylko ja powinnam tego posłuchać.
Wracając.
Praca z cieniem to wpajanie sobie samemu sztuki widzenia. Nie dawanie się gwałcić przez toksyczne idee świata zewnętrznego, tylko słuchanie siebie. Głosu wewnętrznego.
Trudno usłyszeć siebie w „środku hipokryzji”. Stąd potrzebne momenty izolacji. Wycofania się, żeby nasze przekonania i wewnętrzne prowadzenie, nie mieszało się z tym co wokół. Praca z cieniem to jest praca dla indywidualistów. Tak uważam.
Jeśli w czyimś życiu nie ma Boga, to z konieczności niejako, musi zrobić sobie Boga „z kogoś”. Psychiatry, męża, żony, szefa, środowiska. Jeśli nie masz Boga musisz mieć kogoś kto ci „pozwoli”. A nie ma nic bardziej poniżającego niż oddawanie czci drugiemu człowiekowi z powodów, o których nie sposób mówić wprost.
Jak masz połączenie, to nie dajesz się sterować. Ani kontrolować. I ludzi to wkurwia. Irytuje, że wyczujesz najmniejszą próbę manipulacji.
Dlatego coraz więcej ludzi pracuje z cieniem, bo to daje moc. Zaczynamy rozumieć, o co chodzi z uzdrawiającą mocą miłości ❤️ Z byciem człowiekiem spokojnym, wdzięcznym i nieprawdopodobnie miłym. I jak ognia unikającym konfliktów (unikać konfliktów to nie znaczy być niezdolnym do konfrontacji).
Z tym się nie walczy
Z „tym wszystkim” się nie walczy. Bo to się zrobi jeszcze bardziej agresywne. Cień/cienie dotyczą nieświadomości osobniczej. To z kim chcesz walczyć? Ze sobą? Tak siebie warto zapytać.
Jak się walczy ze sobą to nie ma wygranych. Można całe życie tak przewalczyć w stanie stagnacji. Spędzanie życia na walce ze sobą… Podobno to nie jest konieczne. Każdy ma inną drogę.
Nawet jak jedna część wygra, to inna pozostanie albo „wyparta” albo jedne części poranią inne – dochodzi do uszkodzenia psychiki, a nie do integracji.
Tak mieliśmy tu zejść, widocznie, z tym wszystkim. Niektórzy mają takie zadanie na życie, żeby się złożyć do kupy. Pogodzić wewnętrznie. Objąć to wszystko.
To co znam to mną nie steruje. Ani innymi ludźmi przeze mnie. To czego nie znam, nie uznaję lub wypieram niezależnie wywiera wpływ, zarówno na jakość mojego życia, jak i ludzi wokół. Bo nieświadomość, przypomnijmy, ma charakter kompensacyjny w stosunku do świata poza umysłem.
Ważne w tym procesach jest to, żeby się wyzbyć fałszywej pobożności, jest niepotrzebna. Jezus uwielbia bardzo brudne duszyczki. To jakby ktoś miał wglądy karmiczne, im się działo gorzej idąc przez czas, to tym bardziej Jezus się cieszy.
Tak mówię moim znajomym o Jezusie, że to jest Jezus z praktyki Droga Serca, który jest okej: z seksem i pieniędzmi. To nagle wszyscy chcą, żeby ich prowadził. I się ożywiają.
Myślicie, że wasze starania, aby utrzymać wasze życie sztywno poukładanym i przewidywalnym, legną w gruzach i „rozpęta się piekło”.
Pozwól sobie poczuć, że pragnienie jest czymś, co wzbiera z głębi będącej poza tobą i że możesz na nie patrzeć z doskonałą niewinnością, z zadziwieniem dziecka. Sam zaś akt pozwolenia na pragnienie i powitanie pragnienia nie jest czymś, co odwiedzie cię od ścieżki przebudzenia, lecz zaprawdę – powiedzie cię wprost do Serca Boga.
Copyright by Jayem
Tłumaczenie: Maria i Rafał Wereżyńscy
www.DrogaMistrzostwa.pl
tutaj takie streszczenie 20% lekcji jako praktyka duchowa na lęki i depresję.
Teraz się śmieję, bo taką mam myśl: napisz, że będę podchodził do nich jak do spłoszonych kotów.
xD
To akurat fakt, do mnie tak podchodził. Ale nie wróżę Mu spektakularnych sukcesów bo mimo, że czytałam o archetypach, to na konsultacji psychologicznej powiedziałam, że demonów się boję, ale o nich czytałam, to jest dla mnie, jakoś, do ogarnięcia głową. Wszyscy o tych demonach pisali więc to „udawanie zaskoczenia” jest aż śmieszne z jednej strony a z drugiej, jak widziałam Jezusa to się bałam tak 3 razy bardziej…
To mnie niepokoiło, bo ludzie mają jakieś tam swoje wizje i to jest często wszystko w takim klimacie „mój pan”, „zbawiciel”, a mnie totalnie przerażał. Teraz mnie tylko lekko niepokoi.
Lekka spinka na Jezusa. Naprawdę powoli podchodzi. Jak do kotów. Spłoszonych. Można nawet powiedzieć, że się trochę tak „zakrada”.
Z tym wszystkim się tańczy
Na poniższym teledysku ona cały czas idzie do przodu. Zatrzymuje się ale dalej tańczy, i idzie DO PRZODU przed cały teledysk.
Od początku do końca. Początek teledysku są jak narodziny, a koniec to jakby wracała do „kwatery głównej” ale z wysoko podniesioną głową. Z radością.
Tak się idzie do Boga. Nie na kolanach.
Jak się jest na kolanach, to się słucha niewłaściwego głosu.
Na początek żywi muszą zacząć żyć. Uwielbiam to zdanie.
Nawet jak ona ma taki moment, że np. musi przystanąć czy przyklęknąć. To zaraz wstaje, obraca się na moment za siebie. I do przodu. Bo wie, że gdyby natura chciała, żeby patrzyła za siebie, to by miała oczy z tyłu.
Są też momenty, kiedy ona jest sama, idzie sama. I te momenty samotności czy izolacji są niezbędne, np. po to, żeby móc przeżywać miłość.
Finalnie zawsze chodzi o miłość, wolność i prawdę więc wyzwolenie, czyli o to, żeby się uwolnić. Żeby móc kochać, trzeba móc również doświadczać własnej odrębności. Tak pisał Erich Fromm i ja mu wierzyłam, już wtedy jak nie wiedziałam o czym to jest.
I polubić tę odrębność. Nie potrzebować luster, żeby ci potwierdzały istnienie. Doświadczenie własnej odrębności jest więc warunkiem do przeżywania jedności.
Człowiek może wybrać tylko między dwoma możliwościami – cofnąć się lub pójść do przodu. (…) powinien rozwiązać problem swojej egzystencji poprzez uzyskanie właściwej odpowiedzi na pytanie, które stawia życie: w jaki sposób stać się w pełni ludzkim i w ten sposób pozbyć się lęku przed samotnością.
Erich Fromm, Serce człowieka: jego niezwykła zdolność do dobra i zła
Te przystanki, które ona czasem ma, to jest też synchronizacja siebie i nauka narzucania rytmu w swoim życiu.
Życie bez rytmu jest chaotyczne, ale życie „do rytmu” jest nudne.
Dla mnie. Każdy ma inaczej. Dla mnie spokój jest nudny, bo nic się nie dzieje. Odpocznę sobie jak umrę, a to pewnie będzie dopiero początek.
Więc jeśli weźmiemy ten teledysk metaforycznie. A tańczące postacie potraktujemy jak cienie. To czyje to są cienie? No jej. Więc kto może narzucać rytm? No ona.
Jeśli cień zaczyna narzucać rytm, to czasem warto się temu poddać i zobaczyć co się stanie, kiedy on przez chwilę „poprowadzi” jeśli go zrozumiemy czy też wykażemy się umiejętnością rozumienia, naprawdę może ponieść nas – jak na fali kilka metrów i jesteśmy dalej … bezwysiłkowo.
Można iść do przodu „szarpiąc się”, albo dać się ponieść czasem.
I właśnie przekaz niebo na Ziemi jest super, bo dopiero zaczynam ogarniać o co chodzi z tym, że ta droga, ścieżka transcendencji może być bezwysiłkowa.
Że może polegać na przyzwalaniu, a nie na zmaganiu się.
Gdyby nawet myślał pan, że się udało, że stworzył pan innego siebie, pod spodem ciągle byłoby to samo stare ja, które w pewnej chwili wystawiłoby łeb i powiedziało: „A kuku!”. Pan chyba tego nie rozumie. Jest pan z innej planety. I pana zamiar stworzenia siebie na nowo też jest z innej planety. Panie Ptaku Nakręcaczu, nawet ja to rozumiem. Dlaczego pan, dorosły, tego nie pojmuje? Myślę, że to rzeczywiście duży problem.
I dlatego teraz na pewno padł pan ofiarą zemsty. Mści się na panu ten świat, który pan chciał odrzucić, i własne ja, które chciał pan odrzucić.
Rozumie pan, co mówię?