Jak zagrać w „połączenie” czyli w POJEDNANIE w grze w „oddzielenie”?
neurotyk.blog
blog tylko dla neurotyków
Ponieważ moja energia była inna, stworzyła ona PRZESTRZEŃ, w której ta dusza mogła dokonać nowego wyboru. (…) I w tej samej chwili dusza ta podjęła decyzję, by podążyć drogą wiodącą do suwerennego mistrzostwa i by już nigdy więcej nie być marionetką żadnego rządu, grupy, frakcji, NIKOGO.
Wypuścił młot z ręki – a był to rzymski żołnierz – wstał, oddalił się i zniknął.
DROGA SERCA – LEKCJA 3
www.DrogaMistrzostwa.pl
Po co grać w „połączenie” skoro zdecydowaliśmy na „oddzielenie”?
Nie wiem (tak empirycznie), ale wiem (od Junga), że „zindywidualizowane ego czuje się jak PRZEDMIOT nieznanego i NADRZĘDNEGO podmiotu” dlatego, że Jaźń jest dostępna, ale tylko doświadczeniu wewnętrznemu, jest silniejsza od Ego i – jako cel – jest również postulatem etycznym.
Natomiast etyka, nie jest mocną stroną Ludzkości, której każdy z nas jest integralną częścią… ale spróbujmy to wszystko rozważyć, ponieważ ryzyko zaburzeń neurotycznych wrasta, proporcjonalnie do rozwoju społeczeństwa czyli konieczności przystosowania się do tego – co w pełni – nie służy żadnemu człowiekowi.
„Znikanie pod płaszczem zbiorowości”. Po prostu: nam to nie służy.
Dobrze odpowiedzieć sobie na to pytanie. Czy naprawdę chcę Pojednania w myśl definicji Jezusowych?
Pamietajmy, że Jezus, Jego „cele”, „plany” i „skryte marzenia” są szczególne.

Jezus był jednak postacią, doprawdy wyjątkową na scenie teatru świata.
On poddał Jaźń „boskiemu przewodnictwu” i zrobił ludzkości PREZENT, żeby nikt z nas, już nie musiał odnosić sukcesu jako męczennik czy też męczennica.
Może niektórzy „święci” tego nie rozumieli? Eric Berne zwracał uwagę na życiowe postawy m.in. melancholika czyli – w prawdzie – samobiczującego się świętego lub masochisty.
Widocznie święci też werbalizowali różne seksualne zachowania. Boże drogi, jak ten Eric Berne to wszystko rozkminił 🤷🏻♀️
Jezus (ten mój) jest taki szalony, że lubi DAWAĆ prezenty, a to, że wiele naszych części reaguje na Niego nieco podejrzliwie (szczególnie na prezenty), to … uznajmy, że doświadczenie bycia człowiekiem jest… szczególnego typu doświadczeniem.
Dobrze odpowiedzieć SOBIE na pytanie: „czy chcę” Pojednania tj. czy chcę „zagrać” w Pojednanie (ono i tak jest w największej mierze o byciu pojednanym ze sobą) czy też, może jednak: podoba mi się doświadczenie gry w Oddzielenie?
Czy wybrany przed inkarnacją scenariusz mnie satysfakcjonuje? Czy jednak idę za Jezusem, choć On oświetla tylko „pół metra” na ścieżce i nie wiadomo czy to, co proponuje mnie usatysfakcjonuje?
Finalnie te wszystkie pytania, zawierają się w jednym, dużym pytaniu tj. czy chcę utrzymać stan bycia niepojednanym ze sobą.
Tym jest nerwica. Dezintegracją. Sprzecznością. Rozdzieleniem.
Według Junga nerwica jest:
- sprzecznością między potrzebami instynktownymi a nakazami kultury
- sprzecznością między infantylnym brakiem woli a wolą przystosowania się
- konfliktem między obowiązkami wobec zbiorowości, a obowiązkami wobec siebie
- nerwica to znak STOP zawracający jednostkę z błędnej drogi
- nerwica jest próbą samoleczenia się
Ważne, żeby nie oceniać odpowiedzi, bo one mogą być sprzeczne i pochodzić z różnych części nas.
Dobrze jest – bez oceny, bez osądu – pobyć sobie z odpowiedziami, które przychodzą i tym jak silne napięcie w ciele wywołują.
Pamiętając jednocześnie, że czasem lęk mylimy z ekscytacją (czyli odczucie płynące z ciała, jest błędnie interpretowane przez umysł) a sama ekscytacja jest przecież mieszanką różnych doznań, emocji, odczuć.
Czasem jest tak, że lęk stanowi o nieprzekraczalnym oporze. Tutaj znów: nie osądzać odczuć, tylko być świadomym komunikatów płynących z ciała. Po prostu z nimi zostać, nawet kiedy chcemy od nich uciec. Niczego nie forsować.
Czasem może być tak, że lęk jest reakcją na „Prawdę”.
Dlaczego odczuwamy lęk? Nigdy nie odczuwamy lęku przed Prawdą. Lęk odczuwamy wtedy kiedy zagrożona jest iluzja a Prawda robi „puk, puk”.
Osobowość się rozpada i wtedy „projekcja staje się głównym mechanizmem obronnym oraz środkiem, który powoduje, że ten rozpad trwa„. (Kurs Cudów).
Duch Święty rozprzestrzenia. Ego dokonuje projekcji.
https://neurotyk.blog/tak-naprawde-ty-nigdy-nie-patrzyles-na-druga-osobe/
Tak przynajmniej kiedyś napisałam… i nie wiem, może tak jest – piszę czasem w „trybie szczególnym” a potem wielokrotnie czytam i nie poprawiam literówek, tylko zastanawiam się czy moje „ja” się z tym wszystkim zgadza? „Ja” czuje się dziwnie w próbie poddania się „przewodnictwu”.
Do dziś jest tak, że jak mi „mignie” gdzieś Jezus to odczuwam silne napięcie biegnące przez środek ciała. Stalowy pręt. To nie znaczy przecież, że Jezus jest „zły” tylko, że … część treści psychicznej wciąż nie przepada, za tymi „odwiedzinami”.

List 6 czyli… Jackpot
W Liście jest dużo restrykcji, osobiście rozumiem List 6 tak, że to jest Jackpot albo trafienie szóstki w Lotto.
Jeśli oczywiście uznamy, że kochać i być kochanym to znaczy: wygrać życie. Jest to przekaz o tworzeniu swojego Nieba na Ziemi. Przekazy: „List 6”, „Niebo na Ziemi”, „Kurs Cudów” – bardzo się ze sobą łączą:
I tak oto dochodzimy do sedna dzisiejszego spotkania; stanie się ono cegiełką, na której w twej świadomości zbudujemy Niebo na Ziemi.
Jeśli bowiem teraz słuchasz tych słów, wytworzonych dzięki bezwarunkowemu połączeniu się w całkowitej wolności dwóch umysłów – dwóch umysłów, które są gotowe, by kochać jeden drugiego tak bardzo, że nic nie może stać się barierą dla ich połączenia i ich stworzeń – gdy budujemy na tej podstawie, twoje życie zmieni się, to nieuniknione.
Niebo na Ziemi
Copyright by Jayem
Tłumaczenie: Maria i Rafał Wereżyńscy
www.DrogaMistrzostwa.pl
Czyli rozumiem, że działa to tak, że Jezus robi swoje „czary mary” czyli to:

Koty kierujące rydwanem robią na „mocy” działań Jezusa swoje kocie kizi mizi, ale wtedy kiedy Duch Święty uzna, że może to być „dokonane”.

W efekcie czego Jezus się cieszy, prawie tak samo jak wtedy, kiedy ustanowił połączenie, a nawet bardziej:

Ponieważ w konsekwencji Jego zabiegów, dzieje się jak niżej – czyli powstaje małe słodkie kociątko. Ucieleśnione w pełni.

Jedynym sposobem, żeby kociątka nie zaprogramować jest (jeśli dobrze rozumiem teorię Berna i przekazy Jezusa) szerzenie świadomości, które ucieleśni tę Świadomość Chrystusową (W PEŁNI).
Do kogo mam wysłać te „wypociny” do Sadhguru? On przynajmniej ogarniał, że „dorośli” nie mają wystarczającego doświadczenia z „dziećmi”.
„Nic nie wiecie, uczycie je tylko paru potrzebnych do przetrwania. Więc proszę, stańcie przed swoimi dziećmi i przyznajcie się… Przyznaj się, że; „nawet ja sam nie wiem, jaki być„. Poważnie.
Spróbujmy razem zacząć od zera.
Rozumiem, że ludzie muszą się po prostu kochać, a nie grać ze sobą, gdyż dzieci uczą się przez modelowanie zachowań rodziców, a nie słowne komunikaty.
Uczą się więc albo: gier, taktyk, manipulacji czyli widzą jakie rodzice ustanawiają przed sobą bariery przed Prawdą.
Albo też: dorastają w atmosferze Miłości, szacunku, poczucia godności – bo rodzice podjęli taką decyzję w wolności.
Czyli Meryl Streep i Dustin Hoffman według Jezusa się zupełnie nie nadają:
Jak połączyć „indywidualne granice” z „łączeniem się”
List – znów, jeśli dobrze rozumiem – ma doprowadzić do połączenia, ale nie do odtworzenia więzi symbiotycznej, która zawsze doprowadza do konfliktu między ludźmi.
W takiej więzi zawsze zatraca się siebie. Jedna ze stron musi poświecić siebie, żeby relacja mogła się utrzymać.
Kiedy tracimy swoje granice (osobiste czy energetyczne), tworzymy sytuację, w której nie ma już jednostki, z którą można się połączyć (czy tez być w kontakcie).
Aby doszło do połączenia, muszą być OBECNE dwie jednostki – świadome własnej odrębności, więc również swoich nieprzekraczalnych granic. Dojdziemy do tego, jak to się ma do finalnego „zatarcia granic”, które jest połączeniem, scaleniem.
Żeby mieć połączenie z kimś, musimy być w pierwszej kolejności w kontakcie/połączeniu ze sobą. Aby być w kontakcie ze sobą, należy być jednocześnie świadomym swojej indywidualności.
Łącznie przeciwieństw, polega m.in. na tym, że jest się świadomym tego przeciwieństwa czy kontrastu, który stanowi druga osoba (motyw wzdrygania się).
Jeżeli totalnie odpuszczamy swoje granice (tj. świadomość siebie, swoich pragnień, celów, potrzeb i aspiracji) zatracamy tym samym siebie. A jeśli tracę siebie, czyli tę czujną i świadomą część siebie (która nie ma mózgu, a jakoś jednak myśli) to „kto” zostaje?
Tracąc siebie nie mogę się z kimś połączyć, ponieważ Miłość międzyludzka, jak sugeruje nam słowo „między” jest … między „kimś”, a „kimś”. Czyli między ludźmi ODDZIELNYMI (i oddzielonymi), którzy tworzą POŁĄCZENIE.
Czyli potrzebny jest ktoś, kto w wolności dokonuje wyboru. Tym jest Miłość: decyzją o dostrzeżeniu siebie w czymś, co nie jest tobą. Czy też jest o: odnalezieniu siebie w kimś.
Jest również o pytaniu KLUCZOWYM dla każdej ze stron tj. jak mamy się kochać, żeby to było dla nas komfortowe? Jak ma wyglądać ta Miłość?
To jest tym samym o: „pokaż mi swoje granice„, czy też: „chcę poznać twoje granice” jako komunikat zwrotny. Ogólnie Miłość jest też o szacunku dla swoich i cudzych granic.
Potrzebna więc jest Świadomość Siebie samego, swoich „rzeczy” np. chcę o siebie zadbać, chcę podróżować, potrzebuję dla siebie przestrzeni, chcę się dzielić, mam takie cele itd.
To jest ogólnie o: wiem czego JA CHCĘ. I nie obniżam standardów, bo ktoś chce „coś inaczej”. To, czego chce „ktoś” jest o tym „kimś”, czyli o tym czego chce „ta osoba” i o jej granicach, ale mamy własne.
Czasem można je pogodzić, a czasem nie. To wszystko może się ze sobą zbiegać, ale nie zawsze tak jest.
Można postawić kogoś na równi ze sobą, ale nigdy ponad samego siebie. Np. dostrzegając i doceniając większe kompetencje w jakimś obszarze życia. Ale nawet to powinno być o partnerstwie.
Jeśli ktoś, kogoś – tak bardzo „kocha” – że traci dla tej osoby siebie tj. swoje granice, to wtedy nie ma już nic „własnego” i wtedy „ja” przestaje istnieć.
Przestaje istnieć TO, co może się łączyć i TO, co potencjalnie może zostać ucieleśnione. Czyli „świadomość” samego siebie. Dziecka Bożego.
W takiej sytuacji następuje totalne odłączenie się od siebie na rzecz drugiej osoby. I to jest egotyczne. „Przejęcie”, „zawłaszczenie” drugiej osobowości. Przedłużenie swojego Ego.
Robienie czegoś, wyłącznie na rzecz kogoś – jest pomyleniem idei łączenia się. Dzielenia się. Szerzenia.
Wtedy, nie może być mowy o PRZEPŁYWIE, tylko jedna osoba, staje się kelnerem, na „bankiecie życia” drugiej osoby. Dodatkiem. Kwiatkiem do kożucha. Ozdobą.
Czyli źródłem zasilenia, któremu, jeśli bateria się wyczerpie… to przestaje być atrakcyjnym „źródłem” dla tej drugiej osoby. I kończy relacje na kolanach. Tak się dzieje, kiedy nie ma przepływu. Kiedy jest „czerpanie życia” z siebie wzajemnie. To jest o „braniu”, „wyszarpywaniu”, „posiadaniu”.
Granice są też o tym, że czasem powiedzieć sobie TAK, oznacza potrafić czy mieć SIŁĘ, żeby powiedzieć innej osobie NIE. Nieważne jak bardzo to boli.
Miłość jest uczuciem, które powinno być BEZPIECZNE, a poczucie bezpieczeństwa dają nam właśnie granice energetyczne.
Więź symbiotyczna ZAWSZE doprowadza do konfliktów w relacji, gdyż przeczy idei Miłości opartej na wolności dwójki autonomicznych, osadzonych w sobie jednostek.
Jeśli ktoś granice siłowo przekracza, okazuje nam brak szacunku. A szacunek jest bazą miłości. Bez szacunku trudno budować cokolwiek.
Gdy staramy się spełnić oczekiwania drugiej osoby, czasem typ emocjonalny nosi w sobie, głęboką i pewnie zakorzenioną w dzieciństwie potrzebę uwiarygodniania się bez końca. To jest oczywiście o: „czy w końcu mnie pokochasz TATO?”.
I ta postawa – w dorosłym życiu – nie jest już nawet o potrzebnie Miłości, tylko akceptacji. Akceptując jednak siebie, na poziomie: przynajmniej satysfakcjonującym, automatycznie odpada potrzeba, aby akceptował nas ktokolwiek poza… nami samymi. To jest o poczuciu własnej wartości. O możliwości (potencjale) kochania, ale bez „potrzebowania miłości”. Akceptacja na jej brak. Akceptacja swojej pustki.
W przebudzeniu chyba chodzi jednak o to, żeby żyć w pełni i umrzeć w pustce. A nie żyć w pustce i umrzeć … też w pustce. Nie wiem… ponieważ „rozwojem duchowym” interesuję się od niedawna.
Granice dają nam możliwość ZRÓWNOWAŻONEJ komunikacji. Działa to tak: jeśli mam swoje granice, pozostaję w swojej indywidualności i mogę z tego punktu zdecydować tj. być świadomym czy coś (relacja, związek, praca, cele) się łączą.
Ponieważ czasem Miłość nie wystarczy, żeby coś funkcjonowało. Między ludźmi może być uczucie, ale może być totalna rozbieżność celów lub granic. Np. granice każdej z osób ustawione są określone w taki sposób, że nie można ich skonfigurować, tak aby było to do zaakceptowania dla obu stron.
I to jest W PORZĄDKU.
Zachowanie więzi a poczucie godności
Temat granic jest szeroki i każdy kto na tego bloga zagląda, coś pewnie o granicach wie i w miarę możliwości pracuje nad granicami osobistymi, energetycznymi itd. Żeby pozostawać w kontakcie z ludźmi, ale z zachowaniem własnych granic.
Nie będziemy więc rozwlekać tematu np. stylów przywiązania. Zaznaczmy jedynie, że większość z nas musiała wybierać (nawet jeśli wspomnienia zostały gdzieś zepchnięte): między zachowaniem więzi z rodzicem, a poczuciem własnej godności.
Jakość związków (często nieromantycznych) pokazuje zarówno stopień szkodliwości tych schematów oraz kierunek pracy własnej.
Dziecko – w związku z tym, że nie ma dużego pola manewru (jest uzależnione od rodziców w kwestii przetrwania) – aby zachować wieź często musiało utracić godność. Miłość nigdy nie wymaga utraty „niczego”, bo jest ogólnym wzrostem … wszystkiego.
Większość rodziców, nie pracowała ze swoją strefą mroku więc mrok został zaprojektowany. „Cały rodzic” nie był „zły”, ale jak każdy z nas, miał swój cień. Ciemną stronę. I wziął tyle odpowiedzialności za swój cień ile mógł. Dał też tyle miłości, ile sam dostał.
Czyli najczęściej nastąpiło klasyczne: podaj (traumę) dalej. Przekazanie gier. Być może te gry łagodnieją, ale gra to gra. I nie ma kompromisu między tym czy coś jest grą czy miłością.
I w pewnym momencie życia, można postawić sobie pytanie: jak wyrósłby ten kwiat, gdyby dostał tyle wody i tyle światła ile byłoby potrzebne, żeby jego łodyga nie była powykrzywiana?
Czasem musiał wrastać krzywo, żeby w ogóle … wzrastać. Czy też przetrwać. Nachylał się więc tam, gdzie było choć trochę światła.

Dlaczego GRANICE są KLUCZOWE w możliwości doświadczenia Raju?
Ponieważ tylko wtedy można powiedzieć „tak, jestem tutaj dla ciebie” ale zachowuję przy tym SIEBIE i mam dostępne wszystkie swoje narzędzia.
Kiedy możemy bezpiecznie definiować granice, nie tracąc przy tym kontaktu (nie przerywając więzi) interakcje z ludźmi dają nam radość.
Jeśli więc zadajemy się z kimś, kto naszych granic nie szanuje, to ta relacja nigdy nie da nam radości. Ponieważ będziemy musieli zatracić siebie.
List 6 jest „o uwolnieniu się” więc to wyjście poza przestrzeń, które jest słowem, przypominam, wymyślonym przez kogoś, kto boi się być zbyt blisko i o tym jest lęk, nerwica.
Czasem to jeszcze niepokój, a czasem już nerwica. Lęk jest o oddzieleniu. Jest ceną, którą płacimy. Natomiast można doświadczać połączenia, jednocześnie bez zatracenia siebie.
Siebie w „w sobie” i w drugiej osobie.
Połączyć się z Bogiem (na Ziemi) to tak, jak scalić się, osiągnąć swoją „małą Nirvanę”, do której nie ma – podobno – prostej drogi. Możemy założyć więc, że Jezusowie połączenie, stopienie, scalenie jest pewnie ekstazą. Paralelą Raju.
Raj jest wtedy, kiedy nie ma granic „odrębności” czy też „więzienia własnej samotności”. Ale (!) wychodząc Z RAJU, czy też schodząc z Nieba na ziemię, można do tych granic wrócić, żeby w pozornym oddzieleniu, móc znów poczuć się BEZPIECZNIE w sobie. Jako indywidualność. Istota odrębna.
Po prostu: dwie osoby spotykają się w poczuciu własnej godności i nie muszą wybierać czy doświadczą przywileju i szczęścia jakie daje „więź” (nie „więzy”) czy też zachowają godność. Wielu z nas, po prostu już stać na to, żeby wybrać godność.
Podobno, według badań: mózg „zaświeca się jak choinka” kiedy doświadczamy GŁĘBOKIEGO zaufania do siebie, ale również do drugiej osoby. To jest doświadczenie „szczytowe”.
Dobrze zadać sobie pytanie: co dla mnie oznacza MOC? SIŁA? Czasami błędnie, to poczucie MOCY interpretujemy czy też wiążemy z agresją czy postawą dominującą.
Pytanie: czy kobietom podoba się dominująca postawa u mężczyzn? Tak, ale je krzywdzi więc niewiele kobiet, które sobie ułożyły „to i owo” w głowie… lub układa – decyzuje się na związek z mężczyzną, o wyraźnie zaznaczonej potrzebie dominacji.
Wtedy z mężczyzną się walczy. Lub zatraca się siebie, żeby chronić relację, ale u podstaw tej ochrony nie leży szacunek dla mężczyzny, tylko lęk przed nim.
Można mieć wszystkie męskie cechy, być sprawczym, skutecznym i silnym – bez potrzeby dominacji.
Wtedy MOC nie sprzęża się z agresją (werbalną, niewerbalną lub energetyczną). Czynnik archetypu między płciami, dominacji i chęci posiadania drugiej osoby jest silny. Przypominam, że w ramach „służby” może nastąpić rzutowanie archetypowych projekcji, które miłością nie są.
Istnieje jednak zjawisko, które można nazwać SOFT POWER. I kiedy idzie się do tego miejsca w sobie, możemy nazwać to MOCĄ, która potrafi zdobyć się na czułość, która to czułość NIC tej MOCY nie ujmuje np. męskości.
Wtedy, nawet nie trzeba myśleć jak taką MOC komuś okazać, ponieważ to jest podobno czysta eksplozja radości (jeśli okazujemy ją używając SOFT POWER). Można też operować MOCĄ, ale niekoniecznie pełną mocą, można moc stopniować.
Być może naprawdę silnych mężczyzn, stać na delikatność w tej kwestii. I to nie jest historia o byciu „słabym” tylko o byciu wrażliwym na drugą osobę więc to jest sile. Ponieważ, żeby być wrażliwym na kogoś, to trzeba być silnym w sobie.
Granice, a ograniczenia w boskiej męskości i boskiej kobiecości
Mamy zarówno swoje „granice”, jak i „ograniczenia”. Granice – wiemy już o czym są, a „ograniczenia” to limity. Czyli coś, co trudno jest przeskoczyć. Zbudować siebie „całkiem na nowo”. To jest nierealne.
Inspiracją do wpisu jest praca warsztatowa nad własnymi ograniczeniami i poziomem autonomii. Natomiast odnośnie ograniczeń (limitów) Jeszua (zawsze mnie bawi) że On po kosmicznych falach, rozesłał wiadomość do wszystkich, którzy ucieleśniają obecnie kobiecą formę.
Tą wiadomością jest przekaz „Boska Kobiecość„.
I polecam się nie zrażać… ponieważ wprowadzenie w „żywą praktykę” przekazów Mistrzów wygląda… tak jak wygląda, bo jesteśmy – na Boga – zwyczajnymi ludźmi.