Gry, małżeństwa, partnerstwa, skrypty i programowanie

Piosenka, cytat wprowadzający i kontekst

I wonder, wouldn’t it be nice to live inside a world that isn’t black and white?

***

Pierwszym warunkiem pozostaje oddzielenie tego co sztuczne, od tego co prawdziwe – i DO TEGO w zasadzie sprowadza się całe zadanie. Teoria skryptów wprost nazywa więzy więzami (…) ci nie powinni uważać tego za zniewagę, którzy zdecydowali się je ignorować i KTÓRZY SWE WIĘZY KOCHAJĄ.

Eric Berne, Dzień dobry i co dalej, s 450

Istnieją podobno szczęśliwcy, którzy decydują i samostanowią o sobie w wybranych obszarach życia. I zarządzają swoimi emocjami na najwyższym poziomie. I są bardzo samoświadomi. Zarówno własnego ciała, jak i toczących się procesów wewnętrznych.

I całej tej przestrzeni myśli.

Jednak zdecydowana większość z nas musi wtórnie dojść do tego co nazywamy „świadomością, odzyskać zdolność do przeżywania intymności, zorientować się, że spontaniczne działanie, nie stanowi zagrożenia i wypracowywać umiejętność nadawania swojemu życiu pożądanego kierunku.

To jest trudne zadanie, dlatego, że cały proces socjalizacji pierwotnej i wtórnej warunkuje na coś przeciwnego. I nie da się właściwie – według teorii Berna – tego uniknąć. Skrypty sięgają wszak przed czas narodzin.

Jeśli przyszliśmy tu po jakieś doświadczenie i sami wybieramy sobie rodziców, to na pewno widzieliśmy w tym jakiś głębszy sens.

Trudno uznać siłę tego programowania, bo nie da się tego bezsprzecznie dowieść, ale ufam swoim funkcjom psychicznym, Ericowi i mojej córce, ostatnio mi powiedziała „miałam do wyboru też inne mamy, ale wybrałam ciebie i Jezus przyprowadził mnie za rękę”. 😳 Nie jest nawet ochrzczona.

Obecne pokolenie ma możliwości, zasoby i DYSTANS potrzebny do wykonania dużej pracy wewnętrznej, która jest niezbędna do „pobudki”.

Dodatkową trudnością jest jednak to, że kiedy się „budzimy” to rzeczywiście nieomal od razu zasypiamy. Tracimy tę niezwykłą „świadomość siebie”, poczucie podmiotowości i wrażliwość na subtelne odcienie odczuć.

I łatwo jest wrócić do życia w stanie snu czy półsnu. Do podążania za wgranym… oprogramowaniem.

No i to „przebudzenie się”, to nie jest też przebudzenie się do czegoś konkretnego. Raczej z tego snu, że „ja” to tylko to „ja” osobowe. Nic to specjalnie nie zmienia, poza tym, że czasem warto zastanowić się nad konsekwencjami.

Z doświadczenia opracowywania tego działu o seksualności wiem, że ten kto bardzo dużo o czymś mówi czy pisze, to mu najczęściej – po prostu – „tego czegoś” bardzo brakuje.

Poparte jest to jedynie doświadczeniem więc nie mogę tego udowodnić (może kłamię), ale jeśli ktoś bardzo dużo mówi np. o pieniądzach to mimowolnie zastanawiam się czy je faktycznie ma.

Podobnie z rozmowami o miłości czy wolności czy o Bogu.

Nie wiem czy jak się w swoim życiu staje, w tej, tak zwanej: PRAWDZIE to trzeba to jakoś szczególnie akcentować np. w relacjach. Na potrzeby tego tekstu uznajmy, że to jest zbędne.

W każdym razie częścią tej całej „pracy wewnętrznej”, jest godzenie się z pewnymi sytuacjami, myślami, przekonaniami, emocjami i dziecięcymi nadziejami – bez oceny i bez osądu, ale z odpowiednią energią.

Z energią Justina Timberlaka, który tutaj jest w jakieś życiowej formie.

Odnośnie tego „programowania” Freud mówił o kompulsji powtarzania i przeznaczenia.

Erikson (psychoanalityk) dokonał wielu spostrzeżeń, które potwierdza analiza skryptów. Życie to teatr – improwizuj spektakl – a jak już grasz, to się zastanów przynajmniej jaką rolę.

I graj jedną na raz. I komunikuj tak, żeby nie pozostawiać za dużo pola do interpretacji.

I nie poddawaj się.

W ciągu pierwszych dwudziestu/trzydziestu lat życia nie jest możliwe zauważanie swoich gier. Nie można też, niestety, części z tych gier nie przekazać swoim dzieciom, bo do tego dwudziestego czy trzydziestego roku życia są one niezbędne do społecznego i biologicznego przetrwania.

Nasze dzieci też, z jakiegoś powodu, bardzo chciały tu być. Może po to, żeby ich rodzice odważyli na tę „skuteczną interwencję” i żeby jak najmniej gier zostało przekazane dalej.

Eric Berne, żeby już streścić: powiedziałby, że być może warto, nie skupiać się na byciu „świetnym rodzicem”, tylko rodzicem, który chce spierdolić tak mało, jak tylko się da. Po prostu przesunąć się na tej skali własnego narcyzmu.

I to już jest akt heroizmu. 😉

Nie wiem, tak to jest skonstruowane. Na tym polega zabawa. Eric Berne, zbliżając się do epilogu pisał:

„Co do mnie, sam nie wiem, czy nadal się poruszam zgodnie z rytmem skryptowej muzyki. Jeśli tak, to oczekuję z zainteresowaniemlecz bez obaw – na następne nuty melodii, rozwinięcie się, a potem zburzenie harmonii„.

E. Berne, Dzień dobry i co dalej, rozdział: „Prawdziwy człowiek” s. 320

Zburzenie harmonii 🙂

Nie pisał, że WYRWAŁ się ze skryptu, on rozważał czy się wyrwał. Podejmował refleksję. Nie był też uwarunkowany na to przeciwko czemu się buntował.

Pisał „być może” i pisał to po pięćdziesiątce. Jako twórca swojej metody, czynny psychoterapeuta i klinicysta. I miał podobno naprawdę spoko rodziców, a i tak pisał być może. I miał super psychoterapeutę (Paul Federn). I szkolił go Erikson.

Jak czytałam tę książkę pierwszy raz, to mnie dobiło to „BYĆ MOŻE”, jak ON pisze „być może” to … wtedy miałam myśl: „mam przejebane”.

„(…) mam znaczne pole do improwizacji. Być może należę nawet do tych szczęśliwców, którzy całkowicie wyrwali się z okowów i w życiu podążają za rytmem własnej melodii. W takim przypadku jestem więc improwizatorem, który odważnie staje twarzą w twarz z całym światem”.

Stanąć twarzą w twarz to NIE ZNACZY walczyć z całym światem. Życie NIGDY nie zaprasza do konfliktu, choć czasem wymaga od nas konfrontacji i stanięcia we własnej mocy.

To i tak zawsze jest konfrontacja… ze sobą.

Gdzie patrzy ta dziewczynka? No oczywiście, że w górę. I jej się lampka na końcu zaświeca.

O co toczy się gra?

Damsko-męska gra – jeśli to gra, a w większości przypadków jest to gra, bo świat ma w wyparciu: miłość – toczy się o kontrolę i energię.

To leży na stole pokerowym: KONTROLA. ENERGIA. ZASILENIE.

Jest nawet taki termin „narcystyczne zasilenie”.

Krótko tłumacząc, chodzi albo o to, żeby kogoś kontrolować (utrzymać kontrolę) albo o to, żeby być kontrolowanym. Pozwolić „komuś” kontrolować „siebie”. Trudno to zauważyć, te mechanizmy nie są świadome.

Eric Berne uważał, że dla większości ludzi intensywne formy intymności (miłości) są po prostu psychologicznie niemożliwe. Innymi słowy, uważał że nie jest możliwe doświadczenie miłości dla większości mieszkańców Planety.

To jest wstrząsające, kiedy się to czyta. Ale te przekazywane wzory i modele gier, się ciągną pięć pokoleń wstecz. Według Berna tak to można śledzić. O pokolenie więcej niż wskazuje Biblia. I zawsze bardziej wiarygodny był dla mnie Eric Berne.

Niezależnie, nie ma co zrzucać na pokolenia, bo takie podejście powoduje, że jedyne co można zrobić, to przykleić sobie kartkę na czole z napisem, albo „rozpiską” (u każdego inną): „sorry, ale miałam/em takiego ojca / matkę / dziadka / babcię/”. No… to nie ma sensu.

Gry i rywalizacja między osobowością numer 1 i osobowością numer 2, ciągnące się przez całe życie, nie miały nic wspólnego z „rozszczepieniem” w medycznym sensie tego słowa. Wręcz przeciwnie. Gra ta rozgrywa się w każdym człowieku. (…) Numer 2 to postać typowa; często jednak świadome rozumienie tego faktu, nie wystarcza, by pojąć, że jest się także i tym.

Carl Gustav Jung, Wspomnienia, myśli, sny

Berne był też bardzo radykalny. Coś mi mówi, że mam napisać, że radykalny jak Jezus. Berne był charyzmatyczny. Zainspirowany na pewno czymś o wiele większym niż on sam. Bo nie da się tak tego ogarnąć głową.

Mógł sobie pozwolić więc na bycie bezkompromisowym. Takim się jest, wtedy kiedy się wie o czym się pisze. Bez maskowania niepewności. Berne nie maskował.

Zaspokojenie żądzy dominacji nad kimś lub potrzeby podporządkowania się komuś.

I to jest tyle. #smuteczek ale nie ma najmniejszej potrzeby, żeby wygłaszać nad tym sądy. Uświadomienie sobie tego: to jest dorosłość. Stan ego „Ja Dorosły” przekładając na nomenklaturę duchową to jest ten ja świadomy siebie.

Chodzi o to, żeby być maksymalnie świadomym … nie szukając wyłącznie spokoju i samotności, co jest wygodniejsze niż wyjście do tego niemożliwego świata luster.

Partnerstwa, relacje, małżeństwa

Z tymi niezręcznymi cytatami o małżeństwie, to jest tak, jak powiedziała moja znajoma „nikt nie prosił, każdy potrzebował”.

Każdy może mieć czasem taki etap w życiu, kiedy potrzebuje zrozumieć, sam dla siebie, jak szczególnym typem relacji jest prawnie usankcjonowany związek dwojga ludzi.

Należy się uważnie, wnikliwie przyglądać, głównie swojej postawie. Kiedy zorientujemy się jak trudno zmienić cokolwiek w sobie, to wiara, że ktoś zmieni coś, bo mu o tym „powiemy” jest oczywiście wiarą dziecka. Iluzją.

Grą, która daje nam przywilej odbycia „głębokiej rozmowy z … partnerem gry”.

Partnerstwa, relacje, małżeństwa, zauroczenia – trudno uznać, że jesteśmy przyzwyczajeni, nauczeni, pokoleniowo uwarunkowani, żeby jakieś typy relacji nazywać „związkami”.

A ludzi, z którymi prowadzimy budżet czy biznes „partnerami”.

Jak wzięliśmy ślub to z miłości, a nie dlatego, że taka jest tendencja, żeby kojarzyć się w pary z ludźmi, którzy grają w takie same lub podobne gry.

Miłością z kolei nazywamy „silną chemię”.

A czysto biologiczne potrzeby organizmu przypisujemy impulsom „duszy” konstruując wokół tego jakieś romantyczne historie #zwierzątkawmaskach

Analiza Transakcyjna jest freudowska, ale nie jest psychoanalityczna.

Po prostu warto mieć świadomość, tego co próbował przekazać Berne. Mianowicie nazywanie tych „wstępnych umów interpersonalnych” związkami czy partnerstwem jest nadużyciem. A koło miłości, to już w ogóle – te relacje nawet nie stały.

I czy to jest coś niewłaściwego? Jest jak jest. Coś mi mówi, że to jest DOROSŁOŚĆ. To jest świadomość. „Widzę co się dzieje”.

Taco Hemingway w piosence 1-800 oświecenie, śpiewa, że go znowu rozczarowała dorosłość.

Przyzwyczajenie czy więź symbiotyczna, to nie jest miłość. Właściwie taka więź zaprzecza idei miłości jako takiej. Ale można to sobie dobrze ustawić wszystko w głowie i w sercu.

Jak się to zaakceptuje, to nie trzeba nic z tym robić, serdeczność, otwarta komunikacja i kroczenie dalej rozwijając swój własny jednostkowy byt.

Drugiemu człowiekowi należy okazać miłość i szacunek, uznając jego/jej kompetencję jako osoby dorosłej. Odbieranie tych kompetencji wynika z potrzeby kontroli. Trzeba ją puścić.

Synergia w relacjach

Dobra energia (wysokiej jakości) między kobietą i mężczyzną w każdym typie relacji, nie tylko romantycznej, opiera się na względnej równowadze i ogólnej synergii (relacje romantyczne, małżeńskie, zawodowe, przyjacielskie).

Każdego typu.

Synergia, to współdziałanie, współpraca, która powoduje, że jeśli łączyć czynniki wypływające z obu stron, to mamy efekt, który jest większy lub lepszy niż suma poszczególnych działań podejmowanych osobno.

I trzeba się temu przyglądać. Wielu ludzi ma najlepsze wyniki będąc w synergii ze sobą. Do oceny relacji zawodowych często wystarczy odpalić Excela. Mówimy tu o synergii w sferze emocjonalnej.

W relacjach osobistych jest trudniej, bo „iluzje pociągają bardziej niż rzeczywistość„.

I niewielu ludzi stać na życie bez nich.

Dlatego – pisał Berne – RZECZYWISTOŚĆ, jest porzucana dla najwątlejszych i najmniej prawdopodobnych iluzji. Na przykład tych dotyczących „miłości”.

Podmiot liryczny w piosence podkreśla kwestie niezależności.

A niezależność, dla mnie, ma trzy główne filary: emocjonalny, mentalny, finansowy. Dobrze do tego dążyć.

Kobiety, często tę współzależność mają w genach – są więc uwarunkowane, zaprogramowane – na „podążanie za mężczyznami” i „wspieranie mężczyzn” i WIELU kobietom ta idea nie służy lub przestaje służyć.

I to nie jest o tym, że „mój mąż/partner jest zły” bo to jest oczywiście gra., która uniemożliwia konfrontację z własnymi wadami. Droga Mistrzostwa precyzuje tę kwestię wzięcia odpowiedzialności za swoją kreację.

Ludzie są jacy są. Sam fakt, że jesteśmy ludźmi, po prostu tworzy różnego rodzaju sytuacje. Ważna jest optyka. Nie oceniamy sytuacji, tylko z punktu akceptacji zastanawiamy się co to mówi o nas.

I to jest taki efekt „O Boże, to jest o mnie” 🤯

Mężczyźni są uwarunkowani na emocjonalne branie, bez inwestowania w potrzeby i samopoczucie drugiej strony, czegoś innego niż pieniądze.

Te gry i „zabawy w związki” są tak powszechne (bo potrzeba kontroli jest powszechna) że trudno się dziwić skali zamieszania kiedy zaczynamy się nad swoimi relacjami faktycznie pochylać i nad emocjami, które w nas wywołują. Bez racjonalizowania dlaczego czujemy się tak, a nie inaczej.

I to nigdy nie jest o kimś. Zawsze o nas. To jakich ludzi sobie wybieramy, nie jest przecież o „tych ludziach” tylko o naszych wyborach. I o tym czy w ogóle jesteśmy w stanie dokonywać innych niż tych, których możemy dokonywać na mocy programowania.

Jest taki szkodliwy mit, z którym można się spotkać w tych duchowym światku, mianowicie:

Chodzi o podział, że kobieta „kocha i kreuje”, a mężczyzna „zarabia pieniądze” i … że na tym to polega. On zapewnia zasoby.

Może i tak jest, ale wtedy uznajemy, że to jest kontrakt. I tak to traktujemy: jako uczciwy kontrakt partnerski czy małżeński i stawiamy tu kropkę.

Nie oczekujemy zwrotu inwestycji emocjonalnej od kontrahenta. Bo to jest iluzja dziecka. Kontrahenci nie są od tego. Jak się tabelki w Excelu zgadzają to … no dorosłość. Kultura. Uprzejmość. Wprowadzamy najwyższy standard ze świata „big business” i tam nie ma miejsca na emocje. Dobrze funkcjonująca instytucja.

No bo kiedy on przestanie zarabiać pieniądze albo tak dużo… to co to znaczy? Że kobieta ŹLE dla mężczyzny kreuje? Pomijając już ABSURDALNĄ presję na kobiecie, to takie podejście utrzymuje stan wzajemnej zależności i kontroli. Te dwa słowa są przeciwieństwem słowa: miłość. Bo miłość to wolność. To niezależność.

Ale wiadomo jak to jest z iluzjami, pociągają bardziej…

Kobieta NIE WPŁYWA na mężczyznę, jeśli on jest stabilny. Wtedy jest jej opoką, podporą, ramieniem. Jest jej mężczyzną. I wsparciem. Bo kobieta tylko w takich warunkach jest w stanie się otworzyć. Przy mężczyźnie, którego styl przywiązania jest BEZPIECZNY. A wiele kobiet, gdzieś w środku, bardzo głęboko – po prostu boi się mężczyzn.

I nie są tego lęku świadome.

Dlatego wolą traktować mężczyzn jak dzieci. A oni nieświadomie szukają w nich tych matek. Ale kobiety też się budzą.

I orientują się jak wiele wspaniałych rzeczy są w stanie zrobić ODZYSKUJĄC ENERGIĘ, która inwestowały … oczekując niewłaściwego zwrotu.

Jak coś się nie zwraca emocjonalnie, to NIE inwestuje się emocjonalnie. Jeśli on dobrze zarabia, to można wkładać do puli tyle samo lub ustalić jakieś zasady. I tyle. I nie zamykać swojej prawdziwej kreatywności i serca, dla ochrony relacji, w której tej miłości nie ma.

Kiedy jesteśmy czy też stajemy się dorośli, to dochodzimy do pewnych wniosków w sposób bezstronny.

Bez dziecięcych iluzji oceniamy fakty. Zarządzamy emocjami, a nie one nami. I już potrafimy powiedzieć do samych siebie „dorośnij”.

I tyle wystarczy. Spokój i harmonia. Wojna w człowieku. PEŁNIA.

I PONOWNIE poniższą piosenkę zamieniamy na energię Justina Timberlaka.

Granice nie są tam gdzie myślimy, że je mamy. Nie są też tam, gdzie je niby czujemy. Pokazują się w zachowaniach, które tolerujemy.

Dlatego Jezus, tak bardzo kibicuje kobietom, żeby zaczęły myśleć. I WIDZIEĆ.

Myśląca kobieta ma też mądre serce. Sprzężone z umysłem. Indywiduacja, cały ten proces i etapy, to też nauka otwierania i zamykania serca na klucz. Dlatego Jezus prowadzi kobiety jak mężczyzn. Radykalnie.

Użyczając im swojej energii w momentach krytycznych.

Tolerujesz innych? BRAWO! Teraz gardź tolerancją. Idź dalej.
Znajdź w sobie ciekawość.

Patrz szerzej, Utwór: Webber i Łona

Jak kobiety i mężczyźni mogą się wspierać

Po pierwsze intelektualnie rozumieć, co z czego wynika. I zauważać. I ZADZIWIAĆ SIĘ sobą wzajemnie.

Bez oceny siebie i drugiej osoby.

Jeśli nie chcemy być oceniani, nie oceniajmy. Ale żeby „widzieć” i „czuć” no to wymaga to oczywiście nawet jeśli nie oceny, to umiejętności dostrzegania faktów.

Nie racjonalizować swoich stanów. Po drugie wziąć odpowiedzialność. Osoby patologicznie zaburzone jej nigdy nie wezmą. Zaburzenia są spektrum.

Osoby borderline żyją życiem, którego nienawidzą, które nie jest ich własnym. Żeby złagodzić ból, mękę smutnej i szarej egzystencji tworzą sny (…) Borderline doprowadzeni do SZALEŃSTWA Z BÓLU IDEALIZUJĄ NARCYZÓW. (…) To nie wina narcyza, to NIE ON wysłał cię na pustynie, to ty szaleńczo w nią brniesz, to ty mechanicznie maszerujesz, aż zostaną z ciebie tylko kości. Głos wewnątrz ciebie walczy aby wydostać się na powierzchnię, aby sprowadzić cię na właściwe tory, a ty tłumisz go dalej.

Patryk Janas, BORDERLINE, CZY OSOBY Z ZABURZENIEM BORDERLINE POCIĄGAJĄ NARCYZÓW?

Sny bardzo szybko zamieniają się w koszmary, ale idealizacja jest charakterystyczna w parze borderline-narcyz. Narcyz uważa, nieświadomie: że ona będzie idealną (matką), albo równie dobrze może jej nie być.

I ona tak znika… no bo skoro wciąż idealna nie jest… a musi… to staje się cieniem samej siebie. Odbiera swoje „wypłaty” w grze lub znajduje swoją skryptową ulgę.

Związek osoby borderline z narcyzem jest doskonałym schronieniem przed agonią, którą osoba borderline sama sobie zadaje.

Patryk Janas, BORDERLINE, CZY OSOBY Z ZABURZENIEM BORDERLINE POCIĄGAJĄ NARCYZÓW?

Czasem trzeba pozwolić czemuś umrzeć. Z radością popatrzyć na kartę Śmierci. Podobno tak jest z łabędziami, że najpiękniej śpiewają przed śmiercią. Nie z rozpaczy. Z radości.

To nie jest prawda, że ludzie się nie zmieniają. Zmiana jest trudna, ale możliwa. Bo to nie jest „zmiana” tylko „przemiana„. A wiadomo jak jest z tymi przemianami, transformacjami – wynikają ze zwiększenia świadomości siebie, a to zwiększenie świadomości nie rodzi się bez bólu.

Trzeba zauważać schematy relacji. Zmiana schematów jest trudna, bo schemat dzieje się sam. Zmiana wymaga wysiłku. Przekroczenia uwarunkowań. Głębokich, na pewnym etapie to nawet karmicznych.

Nie możemy liczyć, że ktoś inny naprawi ten sen… niż my sami. Pomocne są archetypy, a na Ziemi dobrze mieć mentorów. Jak się jest kobietą to mentorkę. To zabawne, że mentorkę wskazał mi Jezus… gdzie Jezus nie może, tam mnie do niej „posyła”.

No i to jest konfrontacja z samym sobą. Naprawdę wymaga wzięcia totalnej odpowiedzialności, co dla ego jest raniące. Wiadomo jak się to czasem odczuwa… chodzi o to, żeby za każdym razem wstawać, aż ci się znudzi ten cykl i wtedy ZAMYKASZ CYKL i idziesz dalej i tworzysz coś zupełnie nowego.

Podobne wpisy