|

Cieniowe przygody bohaterów i bohaterek

Przygoda

Praca z cieniem to jest przygoda. Tak samo jak życie. Właściwie wybierać można między dwoma możliwościami: to będzie wegetacja, albo przygoda.

Kiedy oglądamy przygody bohatera, np. w filmie, to bohaterowi nie zawsze idzie dobrze. On się zmaga, stara, raz mu wychodzi, raz nie.

Czasami tym, czego brakuje w przygodzie to dystans: do siebie, do sytuacji, do wydarzeń. Nie taki dystans, który powoduje, że się odłączamy od sytuacji i totalnie separujemy, bo to jest ucieczka, ale dystans, który pozwoli zyskać bardziej realną perspektywę.

Nikt nie chce oglądać filmów, w których wszystko – od początku do końca – idzie po myśli bohatera, bo to byłby po prostu bardzo nudny film.

Kto lubi nudne filmy? Nikt.

Widzimy więc te momenty, kiedy bohater się boi, walczy z całym światem, ze sobą i wszystko aż nadto przeżywa bo nie wie, że ta historia jest już nagrana.

Tylko my, jako widzowie wiemy, że to wszystko „nie jest na serio”.

Bohater filmowy jest tak konstruowany, żeby budził sympatię i żeby widz mógł odnaleźć w nim siebie. I utożsamić się z bohaterem na mocy różnych zabiegów scenarzystów. Musi mieć więc cechy, które czynią go po prostu „ludzkim„.

Nawet ci, tak zwani, „superbohaterowie” są ludzcy w jakimś sensie.

Dlatego to, co przeżywają jest często aż nazbyt ludzkie. Zmagania, gubienie się, odnajdywanie, emocje nimi targające, przeszkody itd. Te same historie w różnych odsłonach. W różnych formach.

Lubimy takie historie oglądać – i są momenty, że tym filmowym bohaterom zazdrościmy. Na przykład tego, że ich życie jest przygodą. I są też takie, że moglibyśmy powiedzieć „Jezu, jak dobrze, że nie jestem nim„.

Aż w końcu przestajemy oglądać filmy, bo musimy zacząć ogarniać własny scenariusz (wprowadzać korekty, pisać to na bieżąco).

Wątek romansu – jest obowiązkowym wątkiem pobocznym w większości dobrych historii – nawet w filmach akcji. I te historie miłosne też zawsze są pełne nieporozumień.

Historia filmowa konstruowana jest tak samo jak bohater.

Po pierwsze musi być wiarygodna, żeby widz uwierzył w to co widzi.

Czyli jest tak: prolog, ekspozycja, później obowiązkowo silny konflikt – to składa się na fragment pod hasłem „intryga”, później wchodzi tak zwany przebieg wydarzeń, czyli „bla bla” coś tam się dzieje, następnie – obowiązkowy punkt czyli: katastrofa, po której przychodzi faza olśnień lub olśnienia, później emocje znów narastają: mamy więc rozwiązanie i katharsis bohatera i epilog.

Tak by to wyglądało na wykresie filmowym linii rozwoju fabularnego:

Źródło: lightinside.pl, Emocje w filmie – najważniejszy element

Tak to wygląda na wykresie uproszczonym.

prolog | epilog

I jak Wam się podoba?

Szekspir ma taką komedię „i jak wam się podoba?„.

Najbardziej poplątana komedia tego autora, podobno krytykowana przez Tołstoja za „schlebianie nieskomplikowanym gustom odbiorców„. Mój gust jest taki. Nieskomplikowany.

Eric Berne pisał, że właściwie psychoterapia polega na przywróceniu linii czy tam kolei życia klienta/pacjenta do spójnej historii, która przetrwała setki, a nawet tysiące lat.

Chodzi więc o to, żeby bohater przestał bać się być tym bohaterem swojego życia i … zaczął żyć.

Grał ten spektakl nieco odważniej i sobie uświadomił w końcu, że życie to nie gra. Gry są zjawiskiem powszechnym, może więc się czasem mylić – co jest na niby, a co naprawdę.

Finalnie ma przestać „grać w życie” tylko zacząć nim żyć. Czy też pozwolić czasem życiu żyć się sobą. Wejść w tę historię lub zacząć ją pisać.

Erik Erikson nazywał to „zaufaniem do życia”, innymi słowy odbudowaniem ufności – podstawowy element psychoterapii.

Praca z cieniem, w tym sensie, polega na „nie baniu się” siebie, bo pozwala tworzyć historię. Czasem kiedy buntujemy się przeciwko swojej historii, to nie jest autonomia ale po prostu „przeciwskrypt„. Inny rodzaj buntu dziecka.

Kiedy nie projektujemy cienia, możemy zobaczyć jego destruktywną moc. Poczuć jak głęboko sięgają korzenie cienia. Nasze korzenie.

Ale przecież nie siądziemy i się nie rozpłaczemy. A jeśli nawet będzie taki epizod, to wyodrębniamy bohatera, który teraz ma scenę, w której się załamuje. W podróży bohatera jest to etap – według dostępnej literatury – niezbędny.

W końcu trzeba powstać. NIE MA Świętego Mikołaja – powie Eric Berne, Joseph Cambell. I Jezus.

– To jest ten Święty Mikołaj czy nie?
– Już w Kursie Cudów starałem się PRZEKAZAĆ, że dzieci wierzą w magię.

Dorośli ludzie wierzą w siebie i w swoje możliwości.

Jeśli nie ma Świętego Mikołaja to Bohater potrzebuje dużo energii na swoje przygody. Na życie mitem, który stwarza SAM dla siebie.

Pomoc archetypów jest w tym sensie niezbędna w tej podróży, że odkleja osobowość od identyfikacji z personą (maską). Bohater ma więc szansę stać się OSOBOWOŚCIĄ.

Bo tych prawdziwych osobowości jest niewiele. Jung tak pisał, że osobowość znika pod płaszczem zbiorowości. Czasem, pod dobrą maską, ukrywa się bardzo słaba osobowość. Kruche ego. Ten tekst o osobowości społecznej no to też się nie wziął tu „z powietrza”.

Bohater uczy się jak to robić, nie odklejać się w „tych stanach” tylko małymi krokami iść do przodu, żeby nie dojść za szybko do momentu „jednostka kontra społeczeństwo”. Ale zawsze bohaterowie to robią (ci w filmach) godzą swoimi opiniami „w społeczeństwo samo”.

Widownia też woli oglądać motyw „osiągania niemożliwego” niż „czy uda mu się zrobić zakupy”. Co do tego drugiego nie mamy wątpliwości. To pierwsze, może się nie udać i dlatego jest takie fascynujące.

Bohater też ma odwagę do ponoszenia spektakularnych porażek, bo go te porażki cieszą bardziej, niż niektóre, nic nie znaczące zwycięstwa.

Najcenniejsze doświadczenie

Uświadomienie sobie, że „osobowość” to jest terrorysta i to jeszcze terrorysta, który rzuca cień – jest najcenniejszym doświadczeniem na duchowej ścieżce.

Zauważyć to, to już jest wartość.

Chodzi o to, żeby go okiełznać. Opanować. Inni słowy, sprawić, żeby ten potężny cień stał się naszym przyjacielem.

Dobrze mieć wpływowych przyjaciół. A jaki jest bardziej wpływowy przyjaciel, niż ten którego nosi się w sobie? Wtedy całą resztę przyjaciół, można dobierać według innego klucza. Na przykład sympatii.

Przyjaciół nie można kontrolować. Przyjaciel to jest taki ktoś, kto nawet jak cię wkurwia, to starasz się go zrozumieć. Bo inaczej przestanie być przyjacielem. A nie chcesz, żeby cień stał się wrogiem. Uwierz mi.

Nie da się więc tych energii kontrolować. Tak jak nie można opanować czegoś czego się nie pozna. Tak się mówi o ludziach, którzy coś robią z energią: to się mówi, że pracują z energią.

Nie ma takiego zawodu: „kontroler energii”.

Poznawanie siebie, to jest proces nieprzyjemny i – z literatury, jak i doświadczenia – możliwe jest unikanie tego procesu tak długo, jak długo możliwe jest projektowanie nieświadomych treści na otoczenie.

Aż potem przychodzi coś, co Jung, nazywa „spadającą z dachu cegłówką” i już wiemy, że wszystko jest o nas. I że czas z tym skończyć.

Człowiek zintegrowany, to dla mnie człowiek pogodzony ze sobą. To „pogodzenie się” jest punktem akceptacji a tylko z punktu akceptacji możemy coś robić w życiu.

Nie musisz się od razu godzić ze wszystkimi częściami siebie.

Czasem pogodzenie się z kilkoma wystarczy, żeby ruszyć. Każdy kto zatrzyma się na rowerze za długo, straci balans. Lepiej jechać powoli, ale jechać.

A czasem, w tej podróży, bywa też tak, że usłyszy się coś tak smutnego, że aż się odechciewa filozofować, tylko trzeba coś zrobić.

Podobne wpisy